Poezja Lucyny Idasiak na listopad
Na spacerze
Pod bukami rozścielone brązy,
pod klonami żółtych liści stosy,
których nikt nie wynosi koszami.
Tu gdzieniegdzie jeszcze liście na drzewach,
poryw wiatru zrzucić się spodziewa.
Już nie trzęsie się osika na wietrze.
pogubiła ząbkowane listowie,
naznaczone jeszcze,
niby oczkiem w głowie,
zielonym lusterkiem.
Wiosna przez chwilę jest berkiem
lecz, gdy słońce znika nad wieczorem
to wiadomo jaką mamy roku porę .
Za rymami tak bardzo nie tęsknię,
choć zabawa to ulubiona.
Mieszam słowa jak uschnięte liście,
które w słońcu lśniły tak złociście
lecz bez niego blichtr swój utraciły,
widać teraz, że już trochę zgniły.
Nie przeraża jednak ta liści zgnilizna
ona serca nie dotknie, chociaż całe w bliznach
wieczór może przyjść śmiało,
strach, ból to tak mało,
przeminie szybciej niż sen.
Można żyć?
Uczyli w szkole, że ojczyznę kochać trzeba.
Walczyli o nią, wyjeżdżali za kawałkiem chleba.
Bóg, honor i ojczyzna dziadowie mówili.
Patriotyzm polski nad wyraz cenili.
Dziś walczy się usilnie o swoją pozycję.
Czy dba się jeszcze o narodową tradycję?
Cóż dziś znaczy Polska dla ciebie, Polaka?
Czy potrafiłbyś czasem nad jej losem zapłakać?
Czy jeszcze dostrzegasz jej bolesne rany
i martwisz się o nią, zatroskany?
Dziś gdy w Europie chce się żyć bez granic,
Polski patriotyzm nie przyda się na nic?
Duma narodowa czy to jest przeżytek?
Czy wtedy ma wartość, gdy jest z niej użytek?
Czego się nie sprzeda i nie można kupić,
tym się już zajmują może tylko głupi?
Podjęcie trudności, gdy się to opłaca,
stopniowo ludzkie uczucia wytraca.
Tak oto tworzymy duchową pustynię,
na której już żadna Wisła nie popłynie.
Tęsknota
Tak zatańczyć krakowiaka,
by się poruszyła chata,
pobielana, strzechą kryta,
obok puszcza nieprzebyta
dębem rosła, zwierzem dzika,
co cię strachem aż przenika.
Pocwałować dąbrowami,
przystanąć nad bagniskami,
pognać dalej w las uparcie,
może zliczyć leśne barcie
albo spotkać tam niedźwiedzia,
co to kiedyś w puszczy siedział.
Tak wywijać od obcasa
aż zaszumi w pańskich lasach.
Koła wozu co turkoczą
zwiozą siano tuż przed nocą,
zanim Słońce mrok rozproszy,
kogut pióra swe nastroszy
i obwieści znów, że dnieje.
Nagle, obraz się rozwieje
...nie zagrają krakowiaka,
to nie kręci dziś Polaka.
Jeden dzień w Wilnie
Litwo nie moja, choć Polaków domem, grobem,
niemało śladów przodków jakimś to sposobem
posiadasz. W Wilnie nieco zniszczonym wiekiem,
mury świadkiem – nie zdradzą, któż jakim człowiekiem.
I te wypowiedziane słowa o przeszłości,
nie odmienią losów narodów wolności.
Panno Święta tak potrzebna w Ostrej Bramie
jak i na Górze Jasnej. Nigdy Cię nie złamie
dziejowa burza żadna. Tak świeci miłość Matki
ponad gwiazd wszelkich ogień. „O wy niewdzięczne dziatki!
strach nie jest moim sługą, a odwracacie głowy.
Czy miłość może razić? Wysłucham każdej mowy
zrozumiem wasze błagania, gdy zgodne z wolą Syna,
to dzięki przebaczeniu odpuszcza się wina.”
Tak chodząc uliczkami, gdzie i Mickiewicz chadzał,
Patrzę: Tu pewnie z filomatami się naradzał.
Czarny marmur wypełnił zdeptane ulice.
Hałas napraw i zmian, których nie wyliczę.
I może nocną porą łatwiej się zasłuchać
w mowę tak znajomą, szeptaną wprost do ucha.
W listopadzie
Deszczowo, wietrznie, jesiennie
niebo w odcieniach popieli
czasem któraś chmura pęknie
radością się dzielą Anieli
Wiatr ma zadanie niemałe
tak długo trząść gałęziami
aż ogołoci je całe,
obmyje deszczu strugami.
Mglisty dzień
Mgła nie ustępuje, choć już wieczór prawie
Liście nie szeleszczą, nie krzyczą żurawie
- odleciały. Bezlistne jak zjawy drzewa
istnieją realnie. Żaden ptak nie śpiewa.
Tumani wilgotna cisza. Wpadam w odrętwienie,
marzę o słońcu, czekam na olśnienie.
Zaskoczona, że mnie wcale nie oburza
to co nagle z gęstej mgły się wynurza.
Żadna sensacja się nie zdarza,
spada kolejna kartka z kalendarza.
Koniec listopada
Przeminęła jesień złota.
Wiatr, gałęzie drzew bez liści,
kiedy przyjdzie mu ochota
targa póki sen się ziści.
Sen zimowy, sen bajkowy
biały, śnieżny i puszysty.
z gwiazdek, igiełek lodowych
ułoży krajobraz czysty.
Przykryje liści zgniliznę,
co się wtapia w ziemię szarą.
Tak się tworzą gleby żyzne,
coroczną roślin ofiarą.
Niech odpocznie życia gleba
w płaszcza anielskiego bieli,
który spadnie na nią z nieba,
dusze ludzkie rozweseli.
Szaruga jesienna
Gdy śnieg z deszczem się przeplata,
wiatr ostatnie zrzuca liście,
to jeszcze nie koniec świata,
choć pochmurnie tak i mgliście.
Gdy w przyrodzie senne mary,
nie daj się im zwodzić długo,
przyznaj się, że brak ci wiary,
życie nie jest twą zasługą.
Strząśnij smutek niczym liście,
nie pozwól, by wygrał nocą,
jak zły czar niedługo pryśnie,
myśli znowu się wyzłocą.
Lecz gdy czujesz się bezradnie
z tym jesiennym stanem ducha,
nagle śniegu więcej spadnie,
i mroźny wicher podmucha.
Zima zmrozi twoje smutki,
jesień przeszłością się staje,
czas radości bywa krótki,
lecz ziemia nie jest rajem.